Makaron z brokułami, pistacjami i czarnymi oliwkami

W ciągu całego długiego roku są w naszym takie dni, gdy chcemy coś uczcić, mamy powód do świętowania i radości. Pojawiają się one nagle, bez zapowiedzi i wynikają z tego, że coś udało nam się osiągnąć, zdobyć, dojść do jakiegoś celu, zdać jakiś ważny egzamin…
Bywają też takie dni, które są naszymi dniami od zawsze, bądź od jakiegoś czasu, ale co roku się pojawiają. Są to nasze urodziny, imieniny, różne rocznice.
Czasem te dni nakładają się na siebie i wówczas mamy podwójny powód by zrobić coś dla siebie, poczuć się jak ktoś, zaszaleć… To coś może być małym prezencikiem dla samego siebie, smacznym deserem lub wypadem do miasta z bliskimi nam ludźmi…
Takie dni zdarzają się także u mnie, i także u mnie czasem się nakładają. Tylko zwykle, wtedy mam ochotę zakryć się pod kołdrą i nie wychodzić. Zwykle w takie dni od rana jest źle, źle w sercu, na duszy, a ciało się buntuje, nie chce radości, świętowania, odrzuca je…
Dziś jest właśnie taki podwójny dzień. I jak to u mnie bywa, cały dzień (a raczej pół dnia )chodzę jak ścięta z krzyża. Chciałam jakoś polepszyć sobie humor i zrobić coś smacznego, coś co chodziło za mną od jakiegoś czasu.

Trafiło na panna cottę w wersji light, zaproponowaną kiedyś przez Tilię. Po szczegółowym instruktażu i setek pytań, które zadałam wyżej wspomnianej Kwoczce ;), odważyłam się podwinąć rękawy i zrobić ten mały smakołyk.
Niby nic trudnego, tu rozpuścić, tu podgrzać, tam zamieszać, ale oczywiście u mnie to nie była bułka z masłem, a porażka na pól linii. Nie na całej, bo wyszło smaczne, nawet bardzo, ale wygląd miało mniej apetyczny. Ktoś (ciekawe kto) albo dodał za dużo żelatyny, albo nie do końca ją rozpuścił. Bo owa żelatyna osiadła chamsko na dnie kubeczka, znaczy się jej nadmiar i nie oddał całej panna cotty na talerzyk, a jedynie połowę ;)
Niestety nie mogę jej zaprezentować, bo nawet zdjęć nie odważyłam się zrobić, ale przepis podam, bo w smaku było dobre. A zrobiłam panna cottę full wypas, bo z wiórkami czekoladowymi i likierem Irisch cream.
Tak btw. to wczoraj mi też nie wyszła, bo dałam za mało żelatyny ;p

Aby zapomnieć o tej porażce, postanowiłam upichcić coś co na pewno mi wyjdzie, a do tego posmakuje. Co to mogłoby być? Wiadomo coś z brokułami i orzechami ;) I tak powstały kolanka z brokułami i pistacjami.
Robiłam to już jakiś czas temu, będąc na zesłaniu u rodziny, i wtedy też obfotografowałam to. I dobrze, bo dziś mi się już nawet zdjęć robić nie chciało ;)
Kurde no! jakie to dobre było ;p Zwłaszcza, że później popite White Lady :)

Makaron z brokułami, pistacjami i czarnymi oliwkami
1 porcja
– makaron kolanka z falbanką (może być inny)
– kilka różyczek brokuł
– ok. 10g pistacji
– kilka oliwek czarnych bez pestek
– łyżeczka oliwy z oliwek
– pół ząbka czosnku
– łyżka bułki tartej
– pieprz, sól
– listek laurowy

Makaron ugotować w osolonej wodzie. Różyczki brokuła ugotować na parz z listkiem laurowym- pilnować by nie rozgotować. Na suchej patelni zrumienić bułkę tartą.
Oliwki pokroić w obrączki, a czosnek drobno posiekać. Na drugą patelnię z rozgrzaną oliwą wrzucić czosnek, oliwki i posiekane pistacje. Chwilę podgrzewać, dodając łyżkę wody z gotowania makaronu.
Ugotowany i odcedzony makaron wymieszać z resztą składników. Doprawić solą i pieprzem.
Inspirowane Makaronem z brokułami i zielonymi oliwkami Asi

Panna cotta wg. Tilii i zpierniczony przeze mnie ;)
Na kilka godzin przed przygotowaniem włożyć czekoladę do lodówki, by była twarda i zdatna do starcia na wiórki.
W garnuszku zagotować mleko z cukrem i likierem irisch cream. Zdjąć z ognia i dodać rozpuszczoną żelatynę w odrobinie mleka(na 250 ml za pierwszym razem dałam malutką łyżeczkę deserową, za drugim 2,5- i to i to było nie tak). Zamieszać, wlać do kokilki lub małego kubeczka, przecedzając przez sitko (które przy okazji zatkało się żelatyną). Odstawić do ochłodzenia. Gdy żelatyna zacznie tężeć wrzucać stopniowo wiórki czekolady. Niech same opadają powoli. Wstawić do lodówki do całkowitego zestalenia.
Niby proste, a tak spaprałam ;)

Podziel się
Facebook
Pinterest
Powiadom znajomego

9 odpowiedzi

  1. [Głaszczę łapką po czupurku] Spoko, jak nie wyszła ładna, to przynajmniej wyszła smaczna, a następnym razem na pewno wyjdzie idealna :) Za to makaronik pierwsza klasa :)
    Buziak imieninowy Princess :*

  2. Aga, ale spaprane świętowanie to przez tą na wpół udaną panna cottę? Bo jeśli tak – to chyba szkoda dnia, by zamartwiać się maleńką porażką? ;-) Zresztą… ileż takich porażek jeszcze przed nami? ;-)
    No, a makaron „na zielono” bardzo sympatyczny. :) Lubię takie połączenia wykonane na szybko. :) Pozdrówka. :)

  3. Małgosiu dziekuje
    ten dzień ogólnie był spaprany, taki fałszywy, jak to w mojej rodzinie bywa…poza tym to był też dzień płaczu, rocznica śmierci najbliższej osoby w moim życiu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *