Oczko pisało już na swoich Bełkotach o kotach na temat ubiegło-weekendowej Weekendowej Cukierni, którą miała przyjemność gospodarzyć :) Ja miałam właśnie swój pierwszy raz i pierwszą przyjemność brania udziału w owej zabawie i pomocy w pieczeniu zajebiaście pysznych ptysi! Zakochałam się w cieście ptysiowym i wierzcie mi, ale nic więcej mi do szczęścia nie było potrzebne w ubiegłą sobotę :) Same upieczone ptysie, bez nadzienia, takie dziewicze bym powiedziała :) Nawet nie wiecie ile się natrudziłam by zjeść kilka przed obiadem, bo Tillia czuła co się święci i wiedziała, że ja spuści mnie z oka wszystkie ptysie znikną, jeszcze przed ich nadzieniem magicznym kremem czekoladowym ;) Ale nie ma to tamto, 4 udało mi się podkraść :)
Po ptysiowym pieczeniu Tillia pycha obiad na stół podała, a potem było taram taram, i na stół wjechał urodzinowo-Oczkowy tort makaronikowy, a do tego wino musujące czy coś tam w ten deseń, przy którym życzyliśmy Oczku wiecie czego no nie? ;)
Aha, żeby nie było, że było, ale ja oczywiście zapomniałam aparatu i dziś korzystam z Oczkowo-Tiliowych zdjęć :)
A ptysie, no cóż polecam, a jak już się na nie skusicie, to dajcie znać, z przyjemnością wpadnę ;)
Ptysie wg Herme
za Oczkiem, a Oczko za Tilią ;)
Składniki:
80 ml wody
100 ml mleka
szczypta soli
1 łyżeczka cukru
75 g masła
100 g mąki
3 jaja
Przygotowanie: Do rondelka wlać wodę, mleko z solą, cukrem i masłem.
Doprowadzić do wrzenia. Dodać mąkę i mieszać na wolnym ogniu przez 2-3 minut aż płyny odparują, a ciasto będzie jednolite i odchodzące od ścianek. Masę przełożyć do miski (ja je lekko studzę) i dodawać po 1 jajku, cały czas ucierając oraz od czasu do czasu unosząc ciasto, by wprowadzić powietrze.
Ciasto jest gotowe gdy opada ze szpatułki jak wstążka. Ciasto włożyć do rękawa cukierniczego i wyciskać ptysie na blachę wyłożoną pergaminem. Posmarować je żółtkiem rozkłóconym z mlekiem. Piec przez ok. 10 minut w 200 stopniach, jeśli pieczemy małe ptysie, a ok. 20 minut w 180 stopniach, jeśli pieczemy duże. Wystudzić i nadziać.
Nadziewać można albo przekrawając je i potem składając jak kanapeczki, albo korzystając z rękawa cukierniczego z cienką końcówką.
Krem do nadzienia – magiczny krem czekoladowy:
Składniki:
100-200 g czekolady, roztopionej w kąpieli wodnej
6 żółtek (ok. 100 g)
6 łyżek cukru drobnego (ok. 100 g)
1 czubata łyżka (ok. 11,5 g) skrobi kukurydzianej (ew. pół na pół z ryżową)
1 szklanka i 1 łyżka (ok. 266 ml.) mleka 3%
5 łyżek śmietany kremówki (ok. 66 g.)
Przygotowanie: Żółtka ubijamy z cukrem do białości. Dodajemy skrobię i łączymy ubijając. Mleko ze śmietanką (lub samo mleko) podgrzewamy na średnim ogniu, powoli doprowadzając do wrzenia. Gdy mleko zaczyna się podnosić, zmniejszamy ogień do małego, wlewamy na środek masę jajeczną i czekamy 1 minutę – nie mieszamy! (aż mleko zacznie wychodzić po bokach masy). Wtedy trzepaczką mieszamy szybko, do uzyskania jednolitego, gęstego kremu. Mieszamy tylko kilka razy i voila, gotowe. Potem krem przelewamy do miski, łączymy z roztopioną czekoladą i ewentualnymi dodatkami zapachowymi i smakowymi. Studzimy, wkładając miskę z kremem do większej, wypełnionej lodem z wodą. Krem przykrywamy nasmarowaną masłem folią i odstawiamy do pełnego ostudzenia do lodówki. Przed użyciem, dobrze jest go dokładnie wymieszać. Można też dodać do niego agar-agar/żelatyny wraz z kremówką/jogurtem greckim i doskonale nadaje się do tortów.
Jedna odpowiedź
wyśmienicie wygląda – zwłaszcza w przekroju. Już się nie mogę doczekać dnia z małym co nieco. :) Bo na razie to dietka. ;/