Ostatnia sobota dla większości warszawiaków była upalna, ale dla kilkunastu osób bardziej mroźna niż upalna. No może nie mroźna, ale za to lodowa, słodka i pełna śmiechów i nowych doznań smakowych.
Ja i kilka innych dziewczyn zostałyśmy zaproszone przez Beatę i Lubo do ich Lawendowego domu, gdzie czekały na nas dwie zamrażalki pełne lodów w 40 różnych smakach! Oprócz tego, czekała na nas Pani Elżbieta Grycan, która bardzo chciała poznać blogerki kulinarne.
Pani Elżbieta urzekła chyba wszystkie z nas, swoją naturalnością, uśmiechem na twarzy i ciepłem jakie od niej biło. Z niesamowitą pasją opowiadała o lodach, o tym jak było kiedyś i jak się produkuje lody. Pokazywała nam jak można dekorować desery lodowe, uczyła łączyć różne smaki i mówiła o lodowych trikach. Tyle interesujące wiedzy, i to o lodach, czyli moim ulubionym deserze!
No właśnie lody, bo przecież one były głównym tematem spotkania… w życiu nie zjadłam tylu lodów co w sobotę. Już nie mogłam na nie patrzeć, ale próbowałam dalej, bo wynajdywałam nowe smaki, których wcześniej nie próbowałam.
Różane, z czarnej porzeczki, z białą czekoladą, truflowe, mango, truskawkowe… mogłabym tak wymieniać i wymieniać. Jednak ze wszystkich smaków, które próbowałam, nadal, odwiecznie i bez zmian, na I miejscu stawiam śmietankowe, kokosowe, kawowe i chałowe. Sorberty to jednak nie dla mnie, czekoladowe podobnie, bo za słodkie.
Na koniec Lubo szkolił nas z lodowej fotografii, pokazywał jak kierować światło i się nim bawić.
Po kilku godzinach obżarstwa nie mogłam patrzeć na lody, ale dziś chętnie bym powtórzyła ową lodową sobotę, nie tylko ze względu na lody, ale także na atmosferę spotkania, lodowe opowieści i zdobytą wiedzę.
Bardzo dziękuję za zaproszenie.
4 odpowiedzi
Świetna relacja, dziękuję :) Chałwowe i kokosowe to też nasz nr 1!
już za nimi tęsknie!
A ja mam taki fartuszek :)
Buziaki:*
ja tez bym taki chciała :)