Bardzo lubię wspólne gotowanie ze znajomymi . Wspólne biesiadowanie, spotykanie się w domu czy gdzieś na świeżym powietrzu i albo wpólnie przyrządzanie posiłku albo smakowanie tego co każdy przyniósł.
Nie raz pisałam o tym jak gotowanie integruje i zbliża. Ile jest przy tym zabawy i śmiechu. Wyjść wspólnie do restauracji też można, to prawda, ale to nie to samo, a dużo bardziej kosztowne. W restauracji zjemy, pogadamy, zapłacimy nie małą kwotę i się rozejdziemy. Takie oh i ah, bez zabawy i emocji- wyjdzie czy nie wyjdzie ;)
Dlaczego o tym piszę?
Dlatego, że w ten weekend biegałam pomiędzy jednym spotkaniem kulinarnym a drugim. Działo się! Piknik urodzinowy Yelpa, spotkanie blogerów kulinarnych, śniadanie blogerów zorganizowane przez Bloger Mamę.
Każde było inne, wyjątkowe, na każdym pragnęłam być.
fot. Krystyna Sarnacka
Piknik urodzinowy Yelp.pl – tam nie mogło mnie zabraknąć, w sumie w dużej mierze przez niego przebukowałam bilet z Wrocławia i w pocie czoła biegłam na Pole Mokotowskie. 10 urodziny to nie przelewki, a mimo, że w Polsce Yelp nie jest jeszcze tak popularny jak na świecie to dla ludzi, którzy są na nim aktywni warto wstać o 4 rano i pokonać setki kilometrów.
Był ogromny czerwony tort, owocowe ciasta, babeczki z marcepanem i palmiery (które mi najbardziej odpowiadały, bo najmniej słodkie). Było frisbee, gra w piłkę i leniwe zaleganie na kocykach. No i ludzie! Oczywiście każdy przynosił jakiś przygotowany przez siebie smakołyk- na szczęście mi zostało wybaczone, że tak z pustymi łapkami- w polskim busie jeszcze nie ma możliwości gotowania, a ja prosto z niego leciałam na Pole.
Jednocześnie, zaraz po drugiej stronie stawiku odbywało się spotkanie blogerów kulinarnych, gdzie powitano mnie tak ciepło, że mało się nie rozryczałam (no dobra, miałam łzy w oczach ). Tyle jedzenia, tyle tak kuszącego jedzenia to ja dawno nie widziałam! Polecam Wam spotkania blogerów kulinarnych, bo to istna rozkosz dla podniebienia ! Jak dobrze, że i tu wybaczono moje puste łapki. Wstyd, no ale bardziej chciałam się spotkać z ludźmi niż przejmować się wstydem, że nic nie przyniosłam!
Był też Cydr lubelski, wino gruzińskie i zaskakująca zielona herbata SOTI Natural. Miłe to takie.
Niedziela też nie należała do leniwych. Miasto i Ogród, wspólne gotowanie z Cook Like That i ludzie, którzy są mi bliscy i za którymi bardzo tęsknie. Smażyliśmy naleśniki, robiliśmy sałatki, rozmawialiśmy i dobrze się ze sobą bawiliśmy. Każdy przyniósł tez coś od siebie- ja oczywiście, jako czarny kurczak, przyniosłam tylko śliwki i chałkę ze sklepu, ale i tu schowałam dumę do kieszeni. Nie miałam jak czegoś sama zrobić, a to spotkanie było dla mnie bardzo ważne.
A wieczorem kolacja do białego rana. Już bez wspólnego gotowania, ale robiąca wrażenie!

I to właśnie kocham i to jest pięknie. Wiele nie trzeba, a można wspaniale spędzić czas, dobrze się bawić i smacznie zjeść. Taka jest właśnie moja Warszawa.